Felieton Rafała Zahorskiego: Będzie sztorm na dotąd spokojnym morzu …

paź 20, 2015 | Felietony

1abcchronswojesrodowisko

No i się już zaczęło … przejmowanie władzy. W Zachodniopomorskim właściwie już we wszystkich spółkach, gdzie udziały ma skarb państwa już spekuluje się na temat nazwisk nowych władz. Tam, gdzie skarb państwa ma na tyle duże udziały, że o obsadzeniu rad nadzorczych, a więc i zarządów tychże spółek decyduje Ministerstwo Skarbu już nastąpiło pakowanie rzeczy. Ktoś zapyta się: no ale przecież są chyba w naszym rejonie dobrze i prawidłowo zarządzane spółki skarbu państwa? Oczywiście, że są odpowiadam. Ale jakie to ma znaczenie? Nie ma w tym nic dziwnego – robiło to i SLD, i PIS i PO. Czy teraz miałoby być inaczej?

Ostatnio odwiedziłem wielu znajomych – oczywiście wszędzie trwa kampania wyborcza. Większość z nich to osoby zasiadające we władzach wielu spółek zarówno prywatnych, gdzie toczy się normalne życie gospodarcze, codzienna gra rynkowa, walka z problemami i osiąganie sukcesów jak i tych tzw. państwowych gdzie jest inna ekonomia, inne problemy, inne horyzonty czasowe.

Czym różni się zarządzanie prywatną spółką – taką np. jak np. ja pracuję od spółki gdzie decyduje Skarb Państwa – czytaj „polityka”?

Otóż w prywatnej firmie ludzie pełniący funkcje w zarządach czy radach nadzorczych są oceniani z wyników finansowych, z posiadanego przez ich firmy udziału w rynku, strategii działania firmy – czy jest dobra i czy rokuje na przyszłość dalszym rozwojem firmy, bo może dzisiaj są problemy, ale 'jutro” wygląda dużo lepiej. Jednym słowem bycie członkiem władz danej firmy zależy jedynie i tylko od wyników własnej pracy i tego jak ta praca przekłada się na wyniki firmy. Jest to obiektywny sposób oceny menadżerów znany i powszechny w całym cywilizowanym świecie.

Owszem może się zdarzyć, że właściciele danej firmy inaczej widzą jej rozwój. Może chcą ją wkrótce sprzedać, może połączyć z inną, a może zlikwidować – wtedy dokonują zmian wymieniając ludzi na bardziej wyspecjalizowanych w danej dziedzinie. Wiadomo są różne typy menadżerów – inny człowiek jest dobry do dynamicznego rozwoju, inny do trwania firmy w okresie ciężkiej sytuacji na rynku, a jeszcze inny by firmę zamknąć czy też przeprowadzić fuzję, przejęcie czy podporządkowanie się firmie przejmującej. To arkana zarządzania. Ale w żadnej firmie nic nie dzieje się z dnia na dzień.  Jeśli w firmie jest wszystko w porządku to kadra menadżerska czuje się pewnie – bo w firmach prywatnych nikt nie robi rewolucji jak w firmie idzie wszystko dobrze. Zarządy trwają latami, rady nadzorcze wspierają ich działania a właściciele są zadowoleni z wyników.

A co jeśli jest źle? Wtedy właściciele wymieniają kadrę zarządzającą i obie strony to rozumieją. Jeśli rynek oceni negatywnie danego menadżera to nie znajdzie on następnej pracy w równie dużej firmie. Owszem dostanie stanowisko, ale w mniejszej za mniejsze pieniądze. Jeśli natomiast menadżer jest bardzo dobry, a zakres jego zadań i kompetencji jest poniżej jego kompetencji to sam odchodzi do lepszej, większej firmy za lepszą płacę. To się nazywa naturalny system fluktuacji kadr na rynku pracy i funkcjonuje on w każdej branży.

Jakże odmienny system zarządzania panuje w spółkach gdzie zarządza Skarb Państwa. Tutaj wszelkie decyzje i nominacje są podejmowane w Warszawie. Nie ma znaczenia czy dana firma jest ze Szczecina, Goleniowa czy Łobza. Nie ma znaczenia nawet opinia lokalnego środowiska czy ludzi powiązanych z daną firmą. Tutaj króluje tzw. kalendarz wyborczy, który reguluje życie gospodarcze kraju i oczywiście życie tychże firm państwowych. Otóż zaraz po wyborach kiedy mamy nowy układ polityczny następuje chóralne wymienianie członków rad nadzorczych, a co idzie za tym członków zarządów. Zmieniani są prezesi, wiceprezesi, itd. W tych firmach mamy do czynienia ze swoistym trzęsieniem ziemi. Nikt nie dba o wyniki, o strategie, o rozpoczęte inwestycje, o plany biznesowe. Czemu? Bo państwowe to przecież niczyje. Tego nas nauczyła komuna a ona wciąż jest w narodzie żywa. Wszystko dzieje się tak jakby taka firma była jedyna na rynku, nie miała konkurencji a ludzie pracujący w tych firmach mieli takie same naklejki ewidencyjne jak krzesła na których siedzą i biurka czy komputery na których pracują. Jaką motywację mogą mieć ludzie, którzy wiedzą, że niezależnie od wyników i tak będą zmienieni, bo nie są z tej czy innej opcji politycznej, nie są z tej czy innej ławki kadrowej.

Zdarza się czasami, że nowa władza zgłasza się do „nie swoich” ludzi i próbuje się dogadać – wiesz jak „nas poprzesz w kampanii”, jak „wystartujesz od nas” albo jak przyjmiesz jako prezes „nasz desant” – to pozwolimy Ci zostać. Tego typu rozmowy to codzienność. I nie robią tego typu uzgodnień ludzie z Warszawy. To się odbywa na szczeblu lokalnym i bierze w tym udział tzw. drugi garnitur, a nie Ci co wiszą na plakatach wyborczych. Wszystkie lokalne uzgodnienia dopiero po wyborach są jest jakby z góry sankcjonowane odpowiednimi decyzjami z „góry”. A… oczywiście robi się konkursy na poszczególne stanowiska tak obiektywne i profesjonalne, że zanim jeszcze rozpocznie się sprawdzanie ofert poszczególnych kandydatów ,to już znane są wyniki konkursów. Mało tego ludziom szczególnie wrogim nowym władzom odsyła się ich nadesłane dokumenty wymagane w procesie rekrutacji w tych samych kopertach – oczywiście wszystko jest w nowej kopercie, ale stara jest w środku bez jakichkolwiek oznak otwierania. To sygnał dla człowieka – u nas nie masz żadnych szans – musisz czekać do następnych wyborów. To nie ważne, że jesteś bardzo dobrym menadżerem – naszej władzy nie pasujesz.

To ciekawe, że im większa spółka skarbu Państwa tym personalia nowego Zarządu znane są wcześniej. W historii dużych spółek znane są sytuacje kiedy to składy nowych zarządów czy nazwiska prezesów były znane nawet na 3 miesiące przed ogłoszeniem konkursu na te stanowiska. Oczywiście wiedza ta jest dostępna jedynie wąskiemu kręgowi osób ale jak każda tajemnica rozchodzi się coraz dalej i dalej.

Powiecie to patologia!!!  Ależ nie – to rzeczywistość. Czy powinniśmy z nią walczyć? A czemu przecież to nikomu nie przeszkadza.

Kolejną patologią jest to, że mamy np. spółkę skarbu państwa lub jej spółkę córkę, która jest w tragicznej sytuacji finansowej. Ogłaszane są konkursy i nie ma chętnych albo jest ich niewielu. Oczywiście do takich spółek nie chce iść nikt z wcześniej opisanych partyjnych ławek kadrowych – bo kto pójdzie do spółki, gdzie nie ma szansy na sukces, gdzie trzeba ciężko harować by firmę wyprowadzić na prostą i gdzie ilość problemów, zła atmosfera wśród załogi i widmo fiaska są dominujące. Znamienne jest to, że jeśli mamy do czynienia z dużym przedsiębiorstwem, to na ogół dochodzi do tego nagonka medialna oraz wielu polityków, którzy chcą firmie i załodze pomóc by ta nie poszła na przysłowiowy bruk. Oczywiście nie chodzi o to by tego króliczka złapać i rzeczywiście pomóc, a jedynie by go łapać. Bo jak się króliczka goni to ciągle są „newsy” w mediach, że coś się robi. A jak się króliczka złapie to jest tylko jeden news i … koniec.

I w końcu wybiera się jakiegoś kamikadze – osobę z kwalifikacjami, ale nie z naszej bajki – fachowca, ale nie z naszych ludzi. Najczęściej osobę z tzw. biznesu prywatnego – czyli z tej gorszej części społeczeństwa, z tej gorszej grupy menadżerów. I przychodzi taki człowiek na stanowisko prezesa. Zaczyna robić porządek – oczywiście w kontrze do związków zawodowych, w świetle krytyki wszechwiedzących mediów i w jazgocie polityków, że ktoś rozkrada nasze polskie itd. itp. Ale po pewnym czasie firma wychodzi na prostą, potem zaczyna zarabiać pierwsze pieniądze, ludzie dostają pierwsze podwyżki od wielu lat, nie ma już zwolnień a nawet przyjmowani są nowi ludzie. Poprzedni wrak znowu jedzie do przodu. I kiedy wydawało by się, że taki cudotwórca, jeden czy drugi. powinien być noszony na rękach jako „zbawca ludu pracującego” nagle zaczyna się coś dziać. Nie dzieje się nic dziwnego po prostu firma zaczyna być w kręgu zainteresowania kolegów z „ławki kadrowej”. Na korytarzach ludzie zaczynają szeptać, zaczyna panować jakaś dziwna atmosfera tajemniczości, dziwne spojrzenia na prezesa … „o co chodzi” się sam siebie pyta? W końcu pocztą pantoflową dociera do niego wiadomość że jakaś osoba z tzw. ławki kadrowej rozpowszechnia po cichu informacje, że będzie pracować w jego przedsiębiorstwie. „Dziwne” – się człowiek zastanawia. Po jakimś czasie zaczynają się kontaktować dziwni ludzie, odwiedzać działacze danego środowiska politycznego. Następują dziwne namowy, dziwne sugestie. Człowiek myśli: ale przecież ja nikogo nie potrzebuję, nie chce zatrudnić kogoś bez kompetencji, tylko dlatego, że ktoś mnie prosi. Bo tak dziwnie jest w firmach prywatnych, że przyjmuje się ludzi wtedy kiedy się kogoś potrzebuje. Przyjmuje się ludzi starannie i najlepszych z najlepszych których można znaleźć. Przyjmowanie kogoś bo tak trzeba czy ktoś ważny prosi, absolutnie nie wchodzi w rachubę. A zresztą nawet jak taka osoba ulegnie raz, to zaraz zaczynają się następne wizyty….. w końcu ktoś zaczyna sięgać po jego własne stanowisko.

Oczywiście normalny i trzeźwo myślący człowiek zaczyna się opierać. I to jest jego błąd. Metody wyeliminowywania jego osoby zaczynają się niewinnie i różnorako. Finalnie i tak zawsze sprowadzają się do tego samego. Zaczyna się na niego szukać haków – tak jak na kartce u Kukiza w „Kawie na ławę” podpatrzone przez Kamińskiego.  Zaczynają przychodzić do spółki dziwne kontrole, nagle są jakieś nieprawidłowości, nagle jakieś skargi załogi, jakieś audyty wykazujące błędy w zarządzaniu. Nie szkodzi, że to są wyimaginowane błędy, że naciąga się rzeczywistość, że nazywa się błędami rzeczy, które wynikają ze zwykłej codziennej rzeczywistości biznesu. Tak to jest: trzy kroki do przodu – jeden krok w tył. Na trzy dobre decyzje na których firma zarabia jedna może być taka gdzie nie zarobi się nic albo się straci. Każdemu można coś wyciągnąć, nadinterpretować. Nagle człowiek zaczyna czuć, że grunt mu się pali pod nogami i ci sami ludzie, którzy z ochotą go popierali w radzie nadzorczej głosują za jego odejściem. Dlaczego, pyta się taki człowiek, oni mi to robią? Co złego zrobiłem? No, ale jak pan karze to sługa musi. Zaraz po jego odejściu do firmy przychodzi nowa ekipa, która dodatkowo robi wszystko by wykazać, że decyzja o odejściu poprzednika była właściwa. Do załogi trafiają sfabrykowane fakty, do mediów przedostają się jakieś sensacyjne informacje, fala tzw. „hejtu” leci w eter. Zwolnimy człowiek stara się bronić ale samodzielnie jest bezbronny. Czuje, że moralnie jest ofiarą linczu czy gwałtu.

Po jakimś czasie zaczyna szukać pracy. To dziwne – nigdzie z nim nie chcą gadać. Przyjaciele się od niego odwracają. Nie dlatego, że go przestali lubić, nie dlatego, że wierzą w te wszystkie rozpowszechniane o nim bzdury, ale dlatego, że skoro zniszczono tak dobrego menadżera, to ze mną mogą zrobić to samo. Nasz bohater stara się dostać do jakiejś rady nadzorczej – nie ma szans. Gdy nawet się gdzieś załapie to po dość krótkim czasie jest wezwany czy to przez Radę Nadzorczą czy przez Zarząd – niestety przykro nam ale sam Pan rozumie: „jest Pan nie wygodny”, „mamy naciski”, „mamy za dużo problemów związanych z Pana osobą”.

I tak nasz bohater chcąc mieć pracę na swoim poziomie wyjeżdża do innego miasta lub jak kilku mi znanych ludzi idzie na wcześniejszą emeryturę trwając do właściwej poprzez spalanie oszczędności.

„Idzie nowe” dowiedziałem się od jednego z wyznawcy partii, która już jest pewna zwycięstwa. Mało tego pewna, że będzie rządzić i dzielić samodzielnie.

I tak w spółkach skarbu państwa  zrobiło się gorąco. Rzeczy spakowane w kartony, kończenie ostatnich spraw – za miesiąc, może dwa trzeba będzie się pożegnać. Już cała firma zna nazwiska następców, którzy oczywiście w konkursach zostaną obiektywnie wybrani przez obecne albo nowe rady nadzorcze. Nie będzie to nowe ani odkrywcze. Będzie tak jak zawsze.

W moich ostatnich podróżach po spółkach, praktycznie w każdej „państwowej” dostałem listę nazwisk nowych władz. Wszyscy wiedzą nawet kto jeszcze przyjdzie z nowym prezesem czy wiceprezesami. A ci co przyjdą z nimi to kogo zastąpią? Kto wyleci? Jak sklasyfikują mnie „Nowi Królowie” ze swoim dworem? Czy będę jako przyjaciel, który pozostanie czy jako wróg który prędzej czy później wyleci? I zaczyna się wertowanie sumienia i faktów. Za kogo ja przyszedłem do firmy, za jakiej ekipy? Z kim mnie „nowe co idzie” będzie kojarzyć? Jaką mam łatkę u kadrowej? W jakiej szufladzie leży moja teczka osobowa?

I to nie tajemnica, że oprócz kandydatów do wywalenia z Zarządów przyjętych po tzw. linii politycznej, są już pewniaki do wywalenia ze zwykłego szczebla dyrektorskiego czy kierowniczego. Nawet sekretarki nie mogą się czuć bezpiecznie. Czy jest szansa by się tej wszechobecnej patologii przeciwstawić?

Nadciąga sztorm, a załoga o tym bardzo dobrze wie. Znają wszelkie prognozy pogody, znają pozycję mielizn i skał. Wiedzą wszyscy, że będą straty i w ludziach, w ładunku i samym statku. Ale ten statek co płynie w samo serce sztormu nie ma jak zmienić już kursu – jest tylko pytanie kiedy wejdzie w centrum, kiedy będzie najwyższa fala która zmyje cześć załogi. Jakim kursem będzie płynął potem? Załoga krzyczy: Panie Kapitanie! Kto steruje statkiem. Kapitan na to – nie wiem, ale wiem jedno, że ja pierwszy lecę za burtę. A my? Wy może zostaniecie … choć nie wszyscy.

 

Rafał Zahorski