Nie sprawdziły się prognozy, że w 2011 roku światowa produkcja statków spadnie w stosunku do 2010 o kilka procent i że prawdopodobnie nigdy nie zobaczymy w stoczniowych statystykach liczby 100 milionów jednostek pojemnościowych brutto (bezmianowych, wygodny skrót GT oznacza 'pojemność brutto’ – gross tonnage).
Przypomnijmy, w 2010 roku stocznie przekazały armatorom 3784 statki o pojemności 96,4 mln, co było oczywiście historycznym rekordem, a na miniony rok Clarkson zapowiadał około 91 milionów (statystyki obejmują tylko jednostki z napędem mechanicznym o GT powyżej 100). Tymczasem wiosenne obliczenia wykazały, że w 2011 roku zbudowano co prawda mniej statków – 3608, ale o pojemności brutto aż 101,5 mln. Błąd w prognozie wynikał najprawdopodobniej z przeszacowania liczby kontraktów, które zostaną rozwiązane. Nadto doświadczenie mówi, że statystycy IHS znajdą jeszcze kilkaset tysięcy „zagubionych” jednostek GT, więc bez obawy błędu można ostatnią liczbę zaokrąglać do 102 mln. Ponownie liderem były Chiny z produkcją 39,5 mln (38,9% światowej, wzrost GT o 8%); na drugim miejscu – Korea Południowa, 35,7 mln (udział 35,1%, wzrost GT o 13%); a na trzecim – Japonia, 19,4 mln (udział 19,1%, spadek GT o 4%). Jeśli dodamy do tych trzech potęg Tajwan (0,77 mln), to okaże się, że na Dalekim Wschodzie powstało w 2011 roku 94% światowej produkcji stoczniowej – rok wcześniej było to „tylko” 92,3%.
Gdy udział wielkich producentów rośnie co nieco, to małym spada o dziesiątki procent. Wyniki dla stoczni z Zachodniej Europy są oszałamiające – w 2011 roku wytworzyły tylko GT 1,34 mln, czyli o 55% mniej niż w 2010 i tyle, co europejski lider, Niemcy, w 2008. Niemieckie stocznie również odnotowały spadek o 50%, do poziomu 0,42 mln – to dwa razy mniej niż wynosiła produkcja polskich stoczni w 2006 roku. Przypomnijmy, o czym już pisaliśmy na tych łamach w lutym, że wszystkie bałtyckie stocznie w minionym roku dały światu zaledwie GT 0,34 mln, czyli mniej niż w 1948. Nigdy dość opowiadać o tym schyłku, bo media wciąż lansują mit wyjątkowości upadku naszych stoczni i znakomitej kondycji zakładów zza Odry. W przedostatnim „Uważam Rze” bracia Karnowscy w ciekawym skądinąd wywiadzie z senatorem Grzegorzem Biereckim, szefem SKOK, kierują rozmowę na taki tor: „…wszystkie dawne stocznie w NRD produkują statki, a u nas tnie się palnikami i wywozi nowoczesne, montowane w latach 90. linie technologiczne w Stoczni Szczecińskiej”. Senator zręcznie ucieka od szczegółów branży, na której się nie zna, natomiast my musimy zgłosić autopoprawkę do informacji sprzed trzech miesięcy, że stoczni P und S Werften ze Stralsundu i Wolgastu (połączone, zrestrukturyzowane dawne Volkswerft i Peene-Werft), jako jedynej z terenów byłej NRD, dobrze się wiedzie. Nowa spółka nie jest w stanie spłacać kredytów udzielonych jej przez banki na 10%, a kary za opóźnienie dostawy dwóch promów budowanych dla Scandlines grożą firmie zagładą.
Japońska kompilacja statystyczna, z której tu korzystamy, przynosi też dane o portfelach zamówień stoczni na koniec ubiegłego roku, czyli zapowiedź rozmiarów produkcji w najbliższych dwóch – trzech latach. Za pierwszą, znaną trójką (GT odpowiednio: 84 mln, 76 mln i 34 mln) plasują się Filipiny (GT 4,7 mln), Brazylia (2,7 mln), Wietnam (2,3 mln), Tajwan (2,2 mln) i Indie (2,0 mln). Niemcy (1,3 mln) są dopiero na dziewiątym miejscu, kolejne dwa zajmują Włochy (1,08) i Rumunia (1,06). A Clarkson na ten rok znów zapowiada spadek światowych dostaw do 92 milionów… Marek Błuś