18.08.2011 r. Niedawno Sejm wprowadził sankcje karne za zanieczyszczanie morza ze statków, bo takie są nowe, unijne standardy. Z tej okazji zatelefonował do mnie dziennikarz z Portalu Trójmiasto i zapytał, co sądzę o wysyłaniu ludzi do więzienia za rozlanie czegoś brudnego na morzu. Szedłem ulicą – akurat Morską – w Gdyni i tak sobie pogawędziliśmy przez komórkę kilka dobrych minut. Oczywiście, reporter telefonował jeszcze do innych osób i każda coś o tym zdarzeniu sądziła.
Powstał w ten sposób materiał, który nazywam „rąbanką” (ten powiedział to, a tamten tamto i ogólnie nie wiadomo, o co chodzi). Nie krytykuję autora, bo taki jest powszechny warsztat, wynikający z zasady, że w mediach wszyscy piszą o wszystkim i do tego szybko (co szkodzi i mediom, i czytelnikom). W każdym razie reporter wyróżnił mnie cytując aż trzy moje zdania z trudną do oceny dokładnością.
Ale nie chodzi o tę dokładność, chodzi o sedno, czyli o nowe prawo i jak je odbiera publiczność Wybrzeża (jeśli komentarze czytelników na Portalu Trójmiasto są rzetelnym odbiciem zbiorowej świadomości).
Przede wszystkim większość wypowiedzi dotyczyła psich odchodów na plażach, prawdopodobnie dlatego, że Pomorzanom morze kojarzy się już tylko z plażą. Po drugie, największy entuzjazm wzbudził komentarz: „obcinać ręce za zanieczyszczanie nie tylko morza ale lasów i jezior też”. Z interpretacji ostatniego słowa tej myśli, czyli „też”, wynika, że nikt nie wie, iż w polskim kodeksie karnym jest rozdział pt. Przestępstwa przeciwko środowisku, więc te przysłowiowe ręce (miejmy nadzieję, że o takie chodziło internaucie) można legalnie obcinać.
Tylko jeden głos, sądząc po terminologii, należał do profesjonalisty: „wielki PAN KAPITAN; Broni swojej d….y, gdyż jest standartem wywalanie za burtę s..u z zęz, slopów. Przecież trzeba się w firmie popisać osiągnięciami – a nie rachunkami za zdane brudy w porcie”. W tym przypadku znać, że marynarz nie wie o protestach środowisk marynarskich – od Wielkiej Brytanii po Filipiny – przeciwko rosnącej penalizacji (albo jak mówią niektórzy, kryminalizacji), czyli określaniu coraz większej liczb zachowań i zdarzeń jako przestępnych (może to być nawet zejście ze statku do budki telefonicznej stojącej przy trapie).
Zacznijmy jednak od własnego podwórka. Wpisanie „morskiego” przestępstwa przeciwko środowisku do ustawy o ochronie środowiska wydaje się pozbawione sensu, bo ten sam czyn jest już zabroniony ustawą kodeks karny (artykuły 181 – 183). W sprawie karania za rozlewy od dawna spełniamy unijne standardy. Mamy więc do czynienia albo z bałaganem w procesie legislacyjnym, albo z sytuacją, że uznano, iż ten sam występek popełniony, na przykład, z mola – czyli praktycznie przez osobę wykonującą inny zawód – może być inaczej, w domyśle łagodniej, potraktowany. A to byłaby niedozwolona dyskryminacja.
Zaś międzynarodowe tło zdarzenia najlepiej odmalował komentator dziennika żeglugowego „Lloyd’s List” określając ewolucję prawa dla marynarzy jako proces podszyty ukrytym rasizmem. Nie trzeba być Anglikiem, żeby zauważyć, że istnieje sprzeczność między liberalną polityką depenalizacji „na lądzie” i rosnącymi na tym samym lądzie żądaniami zaostrzania kar dla ludzi morza. Po prostu, dla wyborców i polityków w Zachodniej Europie marynarz jest człowiekiem innej rasy lub narodowości – ewentualnie – wyrzutkiem własnego społeczeństwa, więc polityka karna w stosunku do niego może mieć wektor obrócony w przeciwną stronę.
Podczas Europejskiego Dnia Morza, obchodzonego niedawno w Gdańsku, Andreas Mai, kapitan portu w Bremie, powiedział, że wkrótce w Zachodniej Europie całkowicie ustanie nabór marynarzy, bo nie ma tam społecznej zgody na rozłąkę. Wydaje się, że zjawisko jest bardziej skomplikowane, ale niewiele o nim wiadomo. Na pewno coraz więcej bodźców odstręcza od pływania, a nikt nie mierzy, w jaki sposób wpływają na społeczny obraz zawodu. Może podświadomie zauważamy, że zajęcie, które kiedyś kojarzyło się z wolnością, dzisiaj jest systematycznie pozbawiane jej atrybutów?
Jedno jest pewne – szybkie wiadomości i jeszcze szybsze komentarze są zaprzeczeniem informacji i debaty. Proces psucia państwa i przepędzanie Europejczyków z morza nie mają w sobie ostentacji katastrofy, więc trudno je zauważyć. Jeśli media są równie spostrzegawcze, jak ich konsumenci, to po co ten towar?
Marek Błuś
Źródło własne: MiO-18.08.2011 r.