Urząd pocztowy Wysp Pitcairn wydał w tym roku znaczek pocztowy z wizerunkiem statku pasażerskiego m/s Sobieski. Wykorzystano fotografię, która przedstawia śródokręcie odcumowującej właśnie jednostki, ale połączonej jeszcze z nabrzeżem przy pomocy świątecznej galanterii papierniczej. Na statku i na brzegu jest tłoczno i panuje entuzjazm (przez łzy?). Ilustracja nie jest podpisana; jej objaśnienia nie znajdziemy nawet na internetowej witrynie biura filatelistycznego Pitcairn, które – nawiasem – mieści się w Nowej Zelandii. Nie mamy więc pewności, że Pitcairnczycy wiedzą, iż ich znaczek z serii poświęconej kombatantom II wojny światowej ukazuje statek spod bandery kraju nie mającego nic wspólnego z Wspólnotą Brytyjską.
Znaczki w serii są cztery, pozostałe trzy przedstawiają wóz bojowy, samoloty myśliwskie na lotnisku i okręt. Na każdym jest fraza lest we forget (żebyśmy nie zapominali), fragment czerwonego maka i cztery nazwiska żołnierzy z wyspy. W przypadku znaczka z Sobieskim są to potomkowie Neda Younga, który jako jedyny z ocalałych buntowników z Bounty umiał czytać i pisać, i umiejętności te zdołał przekazać przed swą przedwczesną śmiercią w 1800 roku…
Motyw z fotografii Sobieskiego na znaczku z Wysp Pitcairn nie jest – wbrew pozorom – przypadkowy. Nasz pasażer brał udział w pierwszym konwoju, który wiózł wojska nowozelandzkie na fronty II wojny światowej, a do tych właśnie wojsk wcielano poborowych z Pitcairn (i zapewne z innych brytyjskich kolonii na Pacyfiku). Można więc precyzyjnie ustalić miejsce i czas naciśnięcia migawki: Lyttelton, miasto garnizonowe i port na wschodnim wybrzeżu Wyspy Południowej, 5 stycznia 1940 roku, tuż po 17 (znajomość godziny zawdzięczamy dokumentalnej książce Jana K. Sawickiego „Podróże polskich statków 1939-1945”).
Natomiast z witryny biura filatelistycznego Pitcairn dowiadujemy się, gdzie są oryginały wykorzystanych fotografii, ponieważ podziękowanie za ich udostępnienie skierowano do National Army Museum w Waiouru. Podobnych ujęć naszego statku jest zapewne więcej, może w archiwach innych nowozelandzkich instytucji, bo nie ulega wątpliwości, że pierwszy odjazd wojsk fotografowano z wielu kamer.
Rozszyfrowywanie zagadkowego polonika przywiodło nam na myśl, że jesteśmy sobie winni sprowadzenie do kraju kopii podobnych archiwaliów ze świata. Nie wspominamy o potrzebie ich skatalogowania. Przecież nigdy nie było to łatwiejsze. Internet, digitalizacja i wszystkie udogodnienia współczesnej łączności sprawiają, że takiego zadania może się podjąć nawet amator, chociaż… chyba nie powinien, bo można go zawstydzić pytaniem: „aaa…, a gdzie są wasi muzealnicy?”
Zgłaszamy więc kandydata do realizacji tego zadania, przynajmniej jeśli chodzi o wojenne dzieje statków pasażerskich – jest to Muzeum Marynarki Wojennej. Wybór uzasadniamy faktem, że Sobieski i Batory nie dość, że służyły najpierw jako transportowce wojska, to w 1942 roku przekształcono je w jednostki desantowe z mieszanymi, cywilno-wojskowymi załogami. Poczynając od inwazji w Afryce Północnej, „obsłużyły” wszystkie poważne lądowania wojsk alianckich. Ich historia jest więc związana bardziej z militarną stroną żeglugi.
Zresztą nie chodzi o szczegóły. Chodzi o to, żebyśmy wzorem Pitcairnczyków nie zapominali o tych statkach i o ich załogach.
Marek Błuś