Czarne sny się spełniają. Jawa okazuje się nawet ciemniejsza niż sen. Kilka tygodni temu zapowiadaliśmy na tych łamach, że przyjdzie nam czytać niemądre publikacje z okazji rocznicy morskiej batalii zakończonej zatopieniem pancernika Bismarck. Jednak jak bardzo niemądre, nie przewidzieliśmy.
Tygodnik „Uważam Rze” opublikował artykuł Piotra Zychowicza, którego sam tytuł ścina z nóg – „Bismarck: zbrodnia czy konieczność”. Dla nas, odróżniających z grubsza dziób od rufy i konwencje genewskie, pierwszą od drugiej, masakrą był każdy akapit. Tekst oparty jest na nagrodzonej w Wielkiej Brytanii książce „Killing the Bismarck”. Ponadto Zychowicz rozmawiał z jej autorem, Iain’em Ballantyne, i cytuje go, przedstawiając jako historyka, chociaż ten nie uzurpuje sobie takiego tytułu.
Proszę, oto co mówi Ballantyne o udziale niszczyciela ORP Piorun w bitwie: „Brytyjski dowódca floty musiał odwołać Polaków, bo obawiał się, że gotowi są na samobójczy atak i staranowanie niemieckiego kolosa!”.
I dalej: „Na pancerniku HMS King George V służyli także polscy marynarze. W pewnej chwili zniknęli. Znaleziono ich, gdy szykowali noże i inną broń białą do… abordażu na Bismarcka”.
Te bzdury zapierają dech. Wstyd takie rzeczy mówić i wstyd powtarzać. Nie da się dyskutować, bo nie wiadomo, od jakiego poziomu zacząć. Trudno się dziwić reakcjom na angielskich forach internetowych. Książkę określa się tam jako nierzetelną a jej wnioski jako „dziecinne” (juvenile). Bardziej zdenerwowani czytelnicy używają epitetu, od którego zaczął się ten akapit (revisionist nonsense), a revisionist bilge warto zapamiętać, bo bilge oznacza zarówno banialuki, jak i zenzę, czyli okrętowy ściek (m.in. www.lawyersgunsmoneyblog.com/2010/10/killing-the-bismarck).
Ballantyne znalazł dwóch weteranów Royal Navy, którzy widzieli rzekome znaki kapitulacji nadawane z Bismarcka – podniesioną czarną flagę i jakieś sygnały świetlne i twierdzą, że brytyjscy dowódcy umyślnie je zignorowali. Co prawda sygnały świetlne nie zostały odczytane, bo królewski pocisk zwalił maszt, z którego płynęły, ale czarna flaga w ogólnym kontekście krwawej bitwy podobno wystarczy. Z tych wątłych i nie poddanych kontroli rozumu poszlak wywodzą się rozważania, jakie były obowiązki Royal Navy – i jakie ewentualnie nie zostały dopełnione – w stosunku do poddających się rzekomo Niemców. Stąd zbrodnia w tytule artykułu.
Pomińmy kwestię pamięci weteranów zbliżających się do dziewiędziesiątki (50 lat wcześniej pamiętali gorzej?). Pomińmy, że nie wiadomo, dlaczego czarnej fladze nadano takie samo znaczenie jak białej, genewskiej. Pomińmy, że dowództwo Bismarcka zginęło na początku bitwy, a ewentualne zachowania jednostek w żadnej mierze nie świadczą o „woli” okrętu, żeby kapitulować.
Wspomnijmy tylko, że od czasu, gdy dystans walki zwiększył się z metrów do kilometrów, okręt trudno poddać. W najsłynniejszym takim zdarzeniu, pod Cuszimą (1905 rok), admirał Niebogatow postanowił kapitulować całą swoją eskadrą zanim Japończycy otworzą ogień. Na maszcie podniesiono więc sygnał flagowy XGE – poddaję się, chcę negocjować warunki. Jednak przeciwnik zaczął strzelać. Podniesiono więc białą flagę. Dalej strzelali. Podniesiono banderę japońską i zastopowano maszyny. Ostrzał ustał po kilku minutach. Ale co by było, gdyby jeden z pocisków, co trafiły we flagowy pancernik Niebogatowa, zwalił maszt z flaglinkami?
Red. Zychowicz na początku artykułu pisze, że Bismarck był „dryfującą stertą żelaza”, ale według Niemców ich „marynarze do końca strzelali z małokalibrowej broni pokładowej”. Może strzelali. Adm. Niebogatow ocalił swoich marynarzy, bo od początku spotkania z przeciwnikiem nie strzelał – to był najbardziej jasny sygnał, jaki mógł nadać. Właśnie, jak pokazały następne wojny, jest tylko jedyna pewna metoda, żeby nie paść ofiarą zbrodni zatopienia w bitwie – nie zaczynać.