Stać nas – na więcej i mądrzej!

lut 23, 2025 | Felietony

O zasłużony szczeciński mecenat nad kulturą, nauką i sprawami publicznymi warto zadbać i przemyśleć go na nowo

Wiodący szczeciński przedsiębiorca hojnie dzieli się owocami swojej pracy i sukcesu wspierając rozmaite potrzeby i aktywności. W szczególności jest ceniony jako mecenas sztuki finansujący między innymi jej obecność w przestrzeni publicznej, ale także wprowadzanie w sferę codzienności, jako wystrój budynków mieszkalnych. Poza tym wspiera między innymi Muzeum Narodowe w Szczecinie czy też Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny. W tym działaniu rzuca się w oczy autentyczna pasja, przekonanie o własnej odpowiedzialności względem lokalnego środowiska, wiara w inicjatywę i sprawczość, która może zmieniać świat i życie.

Przyglądam się jego dokonaniom z wielkim szacunkiem. Szczerze szanuję tę wytrwałość w prowadzeniu biznesu i jej rys obecny w działalności publicznej, przełożenie na los konkretnych osób, które są beneficjentami wsparcia albo też żyją na co dzień w otoczeniu piękna i dobra wydobytego lub wypracowanego za sprawą zacnego mecenasa. W takiej postawie wyraża się wciąż bliski nam etos świadomego i szlachetnego obywatela, który z pożytkiem dla wspólnoty zarządza swoim zasobem i realizuje się nie tylko w swej pierwotnej funkcji, ale także na niwie publicznej.

Mowa tu o modelu ukształtowanym na tle braku polskiej państwowości, w dobie przekształceń tradycyjnego świata ideałów i stylu życia szlachty zlewającej się z mieszczaństwem, uczestniczącej w budowie nowego społeczeństwa, zmagającej się wraz z nim z nowymi problemami, z gwałtownością i głębokością przemian, z przeobrażaniem polskiej tożsamości.

Otrzymaliśmy wraz z literaturą i dorobkiem kultury XIX i początku XX wieku galerię postaci, siatkę pojęć, skojarzeń i postaw, kod kulturowy sankcjonujący prawomocność i pozytywne wartościowanie działań lidera, który w zamęcie demokracji i coraz bardziej rozproszonych wartości pozostaje ostoją moralnego ładu, strażnikiem piękna i cnoty. Angażowane środki finansowe są tu nie mniej ważne niż wizja świata, której budowaniu i podtrzymaniu one służą.

Szlachcic czy fabrykant u schyłku XIX-wiecznego świata widział dookoła siebie morze potrzeb, ale też doświadczał pewnej sprawczości, bo rzeczywistość okazywała się plastyczna, wciąż dawała się urabiać, a przy tym była w jakimś stopniu zrozumiała i mimo wszystko określona.

Szczeciński przedsiębiorca po przekroczeniu ćwierci wieku XXI porusza się w diametralnie innym otoczeniu. Nie powinien już być zmuszony do zastępowania państwa. Nie stoi za nim powszechnie uznawany etos ani bezwarunkowy szacunek dla jego pracy, osiągnięć i pozycji. Subiektywne stały się oceny wartości sztuki i piękna, które wspiera, brak zgody co do konturów świata, w tworzeniu którego stara się uczestniczyć. Jeśli filantrop z tamtej epoki był osamotniony w swej klasowej pozycji i nowatorstwie realizowanego ekonomicznego modelu życia, to jednak miał do dyspozycji pewien kanon, określoną prawdę, kategorię stylu, klasy czy misji.

Współczesny promotor rozwoju idzie też drogą odmienną od Andrew Carnegie, amerykańskiego magnata stalowego, fundatora m.in. Carnegie Hall będącego do dziś jednym z najważniejszych miejsc na koncertowej mapie świata. Trudno dziś bowiem w Polsce – a zwłaszcza w Szczecinie – o rozpoznanie systemu relacji między administracją, biznesem a społeczeństwem, w ramach którego tworzone byłyby indywidualne i zbiorowe szanse awansu społecznego, a przy tym realizowane były ważne cele publiczne. Liczy się z jednej strony determinacja i ukierunkowanie intencji darczyńcy, z drugiej – zaradność poszczególnych beneficjentów, ale też szum robiony (lub nie) wokół prowadzonych działań.

Opisywany przeze mnie zaangażowany społecznie przedsiębiorca nie „gwiazdorzy”, więc jego misja nie żyje życiem jednodniowych zrywów i blichtrem czerwonych dywanów. Z tego samego powodu jednak jest ona niezrozumiała dla setek innych osób posiadających zasoby, talenty, czas czy nawet ochotę, by przyłożyć rękę do ważnego i użytecznego dzieła.

Nie chodzi o rozliczanie kogokolwiek, wielu jest wśród nas mecenasów różnych spraw, za sprawą których dzieje się po cichu dobro i piękno. Jest jednak wielce znamienne, jak dalece ta dyskrecja pozostaje jednoznaczna z niedosytem.

Szczeciński biznes odpuścił sobie wysiłek określenia zasadniczych parametrów, według których możliwe byłoby ocenienie, czy działając w sferze społecznej działa efektywnie. Nie doczekał się zatem integracji i wspólnoty myślenia i działania, co nie ogranicza się jedynie do wspólnoty przynależenia oraz okazjonalnych spotkań. Opisywane tu wsparcie dla szczecińskiej uczelni jest wyrazem indywidualnego przekonania, a nie środowiskowej woli i determinacji. Służy wspieraniu tam, gdzie odczuwalny jest brak, ale przecież nie może zastąpić dążenia środowiska, które chce posiadać silny ośrodek akademicki czy kulturalny i zamierza go systematycznie budować.

Znamienne jest to, że nie ujrzała przez ostatnie 30 lat światła dziennego inicjatywa, w ramach której przestrzeń Szczecina zostałaby zmieniona przez obiekt lub instytucję powołane do życia przez społeczno – biznesowy mecenat i tym sposobem żywo na miasto oddziałujące.

Tu dotykamy słabości drugiej – kwestii tego, jaka idea czy przekonanie za taką instytucją miałyby stać?

Na tych łamach wyrażam opinię, że o pewną wizję Szczecina, Pomorza i Polski musi nam chodzić, aby zmierzać do jej realizacji. Powinniśmy zatem rozmawiać i formułować – choćby w twórczym sporze – sąd o stanie i potrzebach edukacji, o roli i kondycji kultury, o przestrzeni miasta i o jakości życia publicznego, aby taki dialog pozwalał określić pewne ideały, punkt dojścia, kanon wartości.

Mamy coraz więcej swoich prawd, ale nie premiujemy myślenia, jakie jest sednem istnienia instytucji i środowisk. Także dlatego szczeciński biznes nie może doczekać się swojego głosu w życiu politycznym, przesłania, za którym mogłyby iść decyzję wspierające przedsiębiorczość i budowanie silnego kapitału. Mało potrzebne okazują się dla niego tutejsze uczelnie, ale także jakiekolwiek głos doradczy, czy nawet poważna, merytoryczna debata.

Brak rzeczywistej współpracy i zaniechanie zabiegów o wizję i idee znajduje dopełnienie w zaburzeniu skali działania. To samoświadomość środowiska jest potrzebna, by racjonalnie ocenić swój potencjał, zakres oddziaływania czy oczekiwane efekty. W pewnych aspektach Szczecin jest dla nas za mały, w innych warto jest spoglądać na cały region, a nawet stronę innych metropolii i całego kraju, by wydatkować środki stosownie do potrzeb i możliwości.

Inaczej będziemy zawsze marginalizowani w sferze kultury, ale także biznesu, a szczecińskie talenty nie uzyskają możliwości rozwoju na miarę potrzeb i potencjału. Z cała pewnością zaś nikt z zewnątrz wystarczająco się o nasze potrzeby i ambicje nie zatroszczy. Mądrze wsparta w połączeniu sił i zgodności wizji kultura albo nauka (w określonej dziedzinie) może być naszą silną marką, ale to nie może być marzenie jednego przedsiębiorcy ani wynik doraźnych działań.

Chciałbym móc w ten sposób spytać o naszą dojrzałość w angażowaniu pieniędzy w domenę publiczną – czy robimy to w sposób spójny, czy realizujemy określone, wiarygodne cele i czy działamy w racjonalnej skali? Zapewne „tak” jako poszczególne osoby i przedsiębiorstwa, na pewno zdecydowanie „nie” jako środowisko. Także dlatego każdy z nas i wszyscy razem jesteśmy w określonym punkcie rozwoju, a osiągnąć można zdecydowanie więcej.

Filharmonia nie potrzebuje rywalki, swojej szczecińskiej „Carnegie Hall”, ale to nam potrzeba wyobraźni, która kiedyś owocuje biznesowym rozmachem i rodzi wielkie dzieła. Wracam myślą do galerii u odrzańskiego brzegu, do inspiracji, jaką jej gospodarz znajduje w społeczeństwie bezinteresownie działając na jego rzecz. To miejsce i inne jego inicjatywy dalej będą jasnymi lampami w naszej codzienności, stanowią zacne i twórcze wykorzystanie zasobów. Pora byśmy wspólnie wpuścili do miast więcej tego światła i chcieli osiągnąć jeszcze więcej.

Zbigniew Jagniątkowski

Prezes Zarządu JPP Marine