Numer marcowy, ostatni

mar 29, 2012 | Felietony

mbsWydawnictwo z Grupy Remontowa zaprzestało publikowania miesięcznika „Nasze Morze”. W pożegnalnych wstępniakach redaktorzy głównego grzbietu i dodatku „The Maritime Worker” wyjaśniają decyzję przeniesienia (?) papierowego wydania do internetu powszechnymi, światowymi trendami. „Ludzie coraz mniej chętnie kupują i czytają papier zadrukowany informacjami”, bo to właśnie papier – czytamy w ostatnim numerze. Trudno dyskutować z takimi opiniami, ponieważ jest w nich pomieszanie prawdy i nieprawdy, przyczyn i skutków. Każdy czytelnik ma w tej sprawie własne doświadczenia, bo w natłoku tytułów każdy z nas z jakimiś się wiązał i jakieś porzucał, choćby na pewien czas. Wydaje się więc, że jeśli chodzi o prasę adresowaną do „wszystkich”, to zjawisko ma podobne przyczyny, jak przy innych produktach – decyduje przede wszystkim jakość. Natomiast dla pism „niszowych” nie mniejsze znaczenie ma kwestia tak zwanego targetu, czyli grupy, do której adresowane jest czasopismo. W przypadku „Naszego Morza” niedostatki koncepcji wystąpiły w obu sferach. Co do jakości nie warto wypominać nietrafionej szaty graficznej albo pretensjonalnych tytułów działów, ponieważ zasadniczy problem leży gdzie indziej. Pismo to nie miało swojej głównej „story”, czyli pozytywnej myśli przewodniej, od której czytelnikowi robi się lepiej. Bo w odróżnieniu od innych środków przekazu, prasa niszowa musi być medium dobrych wiadomości, innymi słowami – uprawiać propagandę sukcesu. W dawnym „Morzu” było łatwo o optymistyczne story, gdyż zapewniał je rozwój polskiej gospodarki morskiej. Jeszcze w latach 80. mogło się wydawać, że dotknął ją tylko przejściowy kryzys. Ale odwoływanie się po tylu latach do martwej tradycji „Morza” redaktora Micińskiego musiało skończyć się fiaskiem, ponieważ nadawało pismu prowincjonalny charakter, czyniło czymś w rodzaju comiesięcznego dziennika zajmującego się lokalnymi plotkami. Czy można było znaleźć dla „NM” inną przewodnią story? Jest to pytanie na referat, ale wydaje się, że przez sześć lat wydawania pisma redakcja nawet go sobie nie postawiła. Natomiast jeśli chodzi o docelową grupę czytelników, to „Nasze Morze” sprawiało wrażenie pisma skierowanego przede wszystkim do ludzi związanych z gospodarką morską, czyli do polskiego odpowiednika „waterfront society”. Tymczasem taka społeczność, jako grupa zintegrowana wokół pewnych wartości (np. zainteresowanie korzeniami branży), posiadająca wspólną „kulturę marynistyczną” albo nie istnieje, albo jest za mała na target. Może więc należało podjąć trud ukształtowania nowego odbiorcy zainteresowanego innymi tematami niż tradycyjnie eksploatowane (i chyba wyeksploatowane)? Wydaje się, że stworzenie w Polsce magazynu poświęconego cywilnej stronie żeglugi, który miałby więcej czytelników niż „NM”, wymaga jednocześnie dużo cierpliwości, czasu, sporej dozy innowacji, oryginalnych autorów i niemałych pieniędzy. Zdaje się, że wraz z papierowym „Naszym Morzem” przepadła ostatnia szansa na zebranie tych wszystkich zasobów razem.

Marek Błuś