Felieton Marka Błusia: Skarby z dna oceanu (cd.)

sie 24, 2012 | Felietony

mbsKorzystając z wakacyjnego spowolnienia życiowego przeczytałem wreszcie ubiegłoroczny wyrok Sądu Apelacyjnego Stanów Zjednoczonych dla 11. Okręgu Sądowniczego (11th Circuit obejmuje stany Alabama, Floryda i Georgia) dotyczący sporu o skarb 17 ton srebrnych i złotych monet podniesiony z dna Atlantyku przez firmę Odyssey Marine Exploration (OME).

Czytelnicy MiO pamiętają zapewne, że już dwa razy zajmowaliśmy się tym tematem, a wracamy do niego z dwóch powodów, bo – po pierwsze – wypada donieść, co się w sprawie działo, a po drugie, z powodu osobistej złości na Macieja Stasińskiego z „Gazety Wyborczej”, który najpilniej w polskich mediach opisywał ten spór, i któremu, niestety, udało się temat położyć.

Przypomnijmy, o co chodzi. W 2007 roku OME wydobyła 595 tysięcy monet z dna na wodach międzynarodowych w okolicach Gibraltaru, uzyskała licencję importową w Stanach Zjednoczonych, złożyła tam skarb do depozytu sądowego (formalnie, nie fizycznie) i wezwała właścicieli do zgłaszania roszczeń. Jako pierwszy wystąpił rząd Hiszpanii, twierdząc słusznie, że ładunek pochodzi z okrętu Nuestra Senora de las Mercedes, który zatonął w potyczce z eskadrą Royal Navy w 1804 roku. Władze hiszpańskie wniosły o zwolnienie skarbu z depozytu, ponieważ wrak ich fregaty jest objęty immunitetem jurysdykcyjnym, takim samym jak okręty w czynnej służbie – i przekazanie im monet do dyspozycji. Do sporu zgłosiło się też 24 potomków prywatnych właścicieli poszczególnych partii srebrnego ładunku (w tym dwóch hrabiów i jeden markiz…) oraz rząd Peru, skąd pochodziły kruszce.

Właśnie w tej prywatnej części ładunku kryje się sedno sprawy, bo wrak okrętu ma wieczysty immunitet, nawet jeśli – jak w przypadku fregaty Mercedes – zostało po nim tylko kilkanaście armat i nieco metalowych części. Jeżeli jednak okręt przewoził fracht o charakterze komercyjnym, to ten fracht nie korzysta z immunitetu i jest traktowany tak samo jak ładunek z wraka statku handlowego. Trzeba go zwrócić – oczywiście za wynagrodzeniem – tym, co potrafią udowodnić prawo własności. Reszta pozostaje w rękach znalazcy. Biznesplan OME opierał się na słusznym założeniu, że większość ładunku okaże się bezpańska. Jednak drugi prawniczy filar planu był ułomny, gdyż mecenasi firmy zbytnio polegali na precedensach z brytyjskich sądów admiralicji.

Tymczasem spór zawisł w Stanach Zjednoczonych, gdzie oprócz zwyczajowego prawa morskiego obowiązuje prawo federalne, a owo zakazuje amerykańskim sądom podejmowania spraw dotyczących immunitetu innych państw. Dlatego sąd w Tampie uznał, że przyjęcie skarbu do depozytu było nielegalne, czyli ewentualny proces o ustalenie własności powinien toczyć się przed organami hiszpańskimi. Przedmiotem apelacji OME, Peru i spadkobierców była więc przede wszystkim okoliczność, iż sąd rozciągnął przywilej państwowego immunitetu – czego według odwołań nie powinien był uczynić – na wydobyte mienie prywatne.

Sąd Apelacyjny podtrzymał wyrok z Tampy uzasadniając go głębiej niż pierwsza instancja: amerykańskie prawo federalne uznaje ładunek każdego wraku amerykańskiego okrętu za jego integralną część, a ponieważ Stany Zjednoczone i Hiszpania są związane Traktatem o Przyjaźni i Ogólnych Stosunkach z 1902 roku, który to Traktat przyznaje hiszpańskim wrakom wszystkie przywileje amerykańskich, więc cały ładunek Mercedes jest objęty immunitetem. Ponadto nie można uznać rejsu fregaty Mercedes za działalność komercyjną, co ewentualnie mogłoby ograniczyć działanie immunitetu – bo prywatna część ładunku była nie tyle transportowana, co konwojowana poprzez bezpośrednie umieszczenie na pokładzie.

W lutym tego roku OME, wykonując polecenie sądu, przekazała władzom Hiszpanii zwolniony z depozytu skarb, co zakończyło amerykański rozdział tej historii (jest jeszcze odpryskowy spór o koszty sądowe…).

Przejdźmy teraz do powodu mojej złości. A złoszczę się najbardziej, gdy dziennikarze pokazują skomplikowany świat żeglugi wedle schematu drogi między powiatowymi miastami, nawet bez skrzyżowań. Całe bogactwo rzeczywistości jest zastępowane uproszczeniami w rodzaju zbójców przy drodze, więc przepadają wszystkie edukacyjne wartości morskich opowieści.

Maciej Stasiński w swoich artykułach przedstawił spór o immunitet Mercedes jako proces o własność a wyroki jako decyzje rozstrzygające, do kogo należą monety. A był to przecież spór formalny o dopuszczalność stosowania konkretnych przepisów. Sąd 11. Okręgu, prawdopodobnie chcąc zapobiec naiwnym interpretacjom, dodał na 48 stronie wyroku łopatologiczny przypis: „My nie orzekamy, że wydobyte res jest ostatecznie hiszpańską własnością. Ściślej, my orzekamy jedynie, że immunitet państwowy przysługujący wrakowi Mercedes stosuje się także do każdego ładunku, który wiozła, gdy tonęła” (We do not hold the recovered res is ultimately Spanish property. Rather, we merely hold the sovereign immunity owed the shipwreck of the Mercedes also applies to any cargo the Mercedes was carrying than it sank).

Dodajmy, przypis z 49 strony sugeruje, że wyrok mógłby być inny, gdyby prywatne ładunki znalazły się na Mercedes nielegalnie, jak na odnalezionym przez OME brytyjskim liniowcu HMS Victory (oczywiście, przypis wskazuje tylko na wagę legalności, bez przykładów). Chodzi nam tu o okręt zbudowany w 1737 roku, który zaginął w 1744, wracając do Anglii z Morza Śródziemnego. Po drodze ów Victory zabrał z Lizbony – bez rozkazu, na rachunek dowódcy – około cztery tony złotych monet i brytyjskie władze nie zgłaszają roszczeń do tej „części” wraku.

Ponadto Maciej Stasiński przypisuje amerykańskim sędziom moralizatorskie gadki, których śladu nie ma w wyroku, i które trudno sobie wyobrazić (poza rzeczywistością filmową) w ustach amerykańskiego sędziego – cywilisty. W „Gazecie” z 25 lutego br. czytamy: „Wyrok stanowi precedens i ostrzeżenie pod adresem samozwańczych poszukiwaczy skarbów, zwolenników 'dzikiej archeologii bez zasad i granic’, jak napisał sąd”. Tego rodzaju myśli i ocen nie można znaleźć nawet między wierszami orzeczenia, tym bardziej, że Stany Zjednoczone nie ratyfikowały Konwencji UNESCO o ochronie dziedzictwa podwodnego, ulubionego dziecka Hiszpanii, i zapowiedziały, że jej nie ratyfikują, czyli nadal popierają 'dziką archeologię’ opartą na zwyczajowych law of finds (prawo znalezisk) i law of salvage (prawo ratownictwa mienia).

W tej sprawie jest oczywiście problem moralny, ale nie dotykają go opowieści z hiszpańskich i polskich gazet, gdzie dobrzy policjanci wyrywają „łup” złym „piratom”. Chyba najtrafniej wyraził go amerykański prawnik komentując roszczenia Peru – sprawa Mercedes ukazuje rozziew między moralnością a prawem i polityką, które działając w parze wciąż nagradzają kolonialny rabunek i towarzyszące mu zbrodnie.

Marek Błuś