Felieton Marka Błusia: Pospieszne spieszenie Marynarki

lip 6, 2012 | Felietony

mbsKwietniowe posiedzenie sejmowej Komisji Obrony Narodowej poświęcone przyszłości Marynarki Wojennej nie doczekało się sprawozdań ani komentarzy, na jakie zasłużyło. Publiczna debata o flocie wygasła, chociaż wydaje się, że w Sejmie pojawiły się nowe wątki warte przemyślenia podczas wakacji. Bo minister Siemoniak zapowiedział, że wróci do tematu we wrześniu.

Generał Anatol Wojtan ze Sztabu Generalnego przedstawił posłom najbliższe perspektywy: „Po wycofaniu z Marynarki Wojennej uzbrojenia i sprzętu wojskowego, którego dalsza eksploatacja mogłaby zagrażać bezpieczeństwu załóg i bez pozyskania w to miejsce nowych jednostek, w 2022 r. Marynarka Wojenna będzie posiadała w obszarach zdolności do rażenia, przetrwania i ochrony wojsk, przerzutu i mobilności, wsparcia działań oraz wsparcia układu pozamilitarnego potencjał bojowy równy zeru, natomiast w obszarze zdolności do rozpoznania już w 2016 r. ok. 50%, co wobec braku zasadniczych jednostek bojowych nie będzie miało większego znaczenia.”

Dołek, jak to określił poseł Ludwik Dorn, rozpocznie się więc w 2016 roku, bo z zespołu „zasadniczych” okrętów bojowych pozostanie w służbie tylko ORP Orzeł. Ile lat będzie trwał ów dołek, trudno powiedzieć, ale jak zauważył podczas posiedzenia admirał Waldemar Głuszko, nowy okręt pojawia się w służbie zwykle w 10 lat po podjęciu decyzji o jego budowie. Jeśli optymistycznie założyć, że w przyszłym roku MON będzie wiedział, czego chce, i będzie miał na to pieniądze, i nie wystąpią poślizgi, to między wycofaniem fregat typu OHP w 2015 roku a pojawieniem się ich następców, tak zwanych okrętów obrony wybrzeża, upłynie co najmniej osiem lat.

Posłów najmocniej poruszył problem – co w takim razie z kadrami? Minister Siemoniak odpowiedział tak: „Jeżeli chodzi o kwestie (…) dotyczące zachowania załóg i zachowania zdolności ludzi, to zobowiązałem dowódcę Marynarki Wojennej do przedstawienia koncepcji. W tym względzie są doświadczenia światowe. W niejednym kraju była taka sytuacja, że przyjmowano pewne założenia, okręty wychodziły z użytkowania, a zamówionych okrętów z różnych powodów nie było jeszcze w tym czasie. Czasem ten przedział obejmował rok, 2 lata, a nawet 3 lub 4 lata. Ten problem w różnych państwach był na różne sposoby rozwiązywany. Oczekuję na taką koncepcję. Uważam, że patrząc od strony finansowej, znacznie taniej będzie w jakiejś formie utrzymać takie zdolności, niż później od nowa je odtwarzać. Nie możemy pozwolić sobie na taką sytuację, w której pojawią się nowe okręty, a nie będzie załóg dla tych okrętów”.

Rzecz w tym, że cywilizowane kraje nie mają takich doświadczeń w podobnej skali, to znaczy nie zdarzyło się, żeby cała flota była planowo „zerowana” w sytuacji, gdy przyszłe okręty znajdowały się tylko na slajdach wyświetlanych w parlamencie. Dowódca Marynarki nie przedstawi więc żadnej sensownej koncepcji w sprawie „zachowania zdolności”, a ściślej – ciągłości. Pomysł na wyzerowanie uwzględnia – być może – wszystkie zewnętrzne aspekty wojskowe, czyli, na przykład, brak militarnych zagrożeń. Ale absolutnie nie uwzględnia zagrożeń wewnętrznych o charakterze społecznym czy psychologicznym, ani w wojsku, ani w cywilnym społeczeństwie. A tutaj największym zagrożeniem jest śmieszność. Nie ma bowiem nic bardziej śmiesznego niż spieszona marynarka.

I jeszcze dwie rzeczy, które ujawniono posłom. Tak zwany okręt obrony wybrzeża z planów Sztabu Generalnego to nic innego jak korweta „Gawron-bis”. Ktoś się nawet przyznał, iż nowa nazwa klasy jest pijarowskim zabiegiem, żeby nie używać źle kojarzącego się terminu „korweta”. Według sztabowców starego i nowego Gawrona będzie dzielił „przeskok generacyjny” (w tej chwili najbardziej modne hasło w armii), ale na czym ten przeskok polega w dziedzinie kształtowania i spawania blachy okrętowej, nie wiadomo. Jedyny skok korwet, jaki nastąpi, i jaki zapowiedział minister Siemoniak, to ze stoczni polskiej do obcej, mimo że Gawronem udowodniliśmy – wbrew pozorom – iż jego zmodernizowaną wersję też potrafilibyśmy zbudować (współczesna stocznia jest przecież tylko montownią).

Nadto posłowie zobaczyli planowany „okręt wsparcia logistycznego”, czyli oceaniczny zaoptrzeniowiec, chociaż ze źródeł rządowych pochodzi teza, że Polska rezygnuje z „zamorskich interesów”. Ujawniając podobny slajd na swoim portalu, wydawnictwo Altair dało mu taki podpis: „Na uwagę zasługuje także nowoczesny okręt wsparcia logistycznego, dający potencjalnie Polsce – po raz pierwszy w historii – możliwość projekcji siły z morza w dowolnym punkcie globu”. Chodzi o to, że okręty obrony wybrzeża – w domyśle polskiego (pijar miał na oku dwa cele…) – w towarzystwie oceanicznego zaopatrzeniowca mogą bronić (albo atakować) dowolne wybrzeże. Istota marynarki polega przecież na mobilności.

Na koniec dodajmy, że Gawron, czyli „najdroższa motorówka świata”, będzie jednak ukończony w skromniejszej wersji. Czyli prawie wszystko, co powiedzieli o marynarce premier, jego ministrowie i ich doradcy podczas świętowania 100 dni rządu, było nieprawdą. Powinniśmy o tym jak najszybciej zapomnieć.

Marek Błuś