Nie, tym razem nie będzie o zatonięciu promu Sewol. Oczywiście, do tego tematu jeszcze wrócimy, ale teraz szkoda spekulować. Nauczką dla mnie jest moja zbyt szybka wypowiedź, że Costa Concordia znalazła się ostatecznie na skałach dzięki kapitanowi, który chciał osadzić tonący statek na płyciźnie. W rzeczywistości to korzystny wiatr, spychając wrak do brzegu, uratował co najmniej 1270 osób, bo dla tylu zabrakło miejsca w zwodowanych łodziach i tratwach Concordii. W każdym razie o przyczynie wywodziłem tylko ze skutku i zasad postępowania, a wokół tych ostatnich jest coraz więcej wątpliwości…
Za to dzięki statystykom IHS (niegdyś Lloyd’s Register) za 2013 rok nie ma wątpliwości, co dzieje się w światowym przemyśle stoczniowym. Produkcja drugi raz z rzędu spadła z historycznego rekordu 102 mln jednostek (pojemności brutto – GT) osiągniętego w 2011. W minionym roku wytworzono „tylko” 70,5 mln jednostek, przy czym w Chinach 25,9 mln a w Korei Południowej 24,5 mln (70,5 mln to prawie dwa razy tyle co w 2003 roku – 36,1 mln). Doliczając stocznie Japonii i Tajwanu, udział Dalekiego Wschodu w światowej produkcji wyniósł 93%. Te liczby nie są ani zaskakujące, ani sensacyjne – do roli wymienionych krajów zdążyliśmy się przyzwyczaić. Natomiast zaskakujące, mimo wszystkich prognoz, są wyniki na naszym kontynencie. Po raz pierwszy od 1934 roku (tak chodzi o tę datę, Wielki Kryzys, jak każdy kryzys, w stoczniach nieco się spóźnił) produkcja zachodnioeuropejska spadła poniżej jednego miliona – nawet w czasie wojny była wyższa. Nowy tonaż brutto w liczbie 992 tysięcy to mniej niż wytworzyły w 2007 roku same Niemcy (1362 tys.) i nieco więcej niż powstało wówczas w Danii (855 tys.). W 2013 Niemcy z produkcją 350 tys. nadal były na czele Zachodniej Europy, ale liderem całej została Rumunia, która oddała armatorom 504 tys. Zaskakujący jest też wynik Chorwacji, gdzie stocznie po raz pierwszy nie przekroczyły tonażu 100 tys. (89 tys.). Dla porównania, w 2004 roku było to 765 tys., a w 2007 – najlepszym dla europejskich stoczni, wszystkich razem i licząc regionalnie – 709 tys. Sytuacja chorwackiego przemysłu stoczniowego jest dla nas o tyle ciekawa, że w punkcie wyjścia do porównań, czyli w 1990 roku, była bardzo podobna do naszej. Mimo że Chorwaci dużo skuteczniej i mniejszym kosztem się bronili, to i tak ulegli Hydrze globalnego rynku – patrząc na statystyki, zaledwie cztery lata później.
Teraz proszę, żeby zabrali głos zwolennicy teorii, iż siedliskiem Hydry jest Berlin i że kosztem zlikwidowanych polskich stoczni urosły jej nowe łby.
Marek Błuś